Zbliża się koniec świata?
"List"
Jakie jest przesłanie
Apokalipsy? Kiedy na ziemi pojawi się Antychryst? Czy istnieje pozytywna wizja
końca świata? I jak koniec świata opisał Woody Allen - rozmowa z dr
Bartłomiejem Dobroczyńskim, psychologiem, wykładowcą Uniwersytetu
Jagiellońskiego.
"List": Obserwując
zachodzące zamiany klimatyczne - powodzie, huragany - czy społeczne, aż
chciałoby się powiedzieć, że zbliża się koniec świata. Wielu ludzi mówi, że to
apokalipsa.
Dr hab. Bartłomiej Dobroczyński: Ktoś, kto mówi, że zbliża się koniec
świata, rzadko myśli w kategoriach teologicznych. Daje raczej do zrozumienia, że
nie pojmuje tego, co się dzieje, że czuje bezradność wobec rzeczywistości i - co
się z tym wiąże - strach: „To niemożliwe: było pięć powodzi i mimo naszych
modlitw, rzeki nadal wylewają. To się źle skończy".
Podobny sposób myślenia odnajdujemy w
amerykańskich superprodukcjach, takich jak np. „Dzień Niepodległości". To
wyobrażenia stricte katastroficzne: w pewnym momencie ludzkość zostanie za swoje
postępowanie ukarana albo zmieciona z powierzchni ziemi. Jakiś globalny
kataklizm: potop, uderzenie asteroidu czy wybuch bomby, spowoduje masakrę,
wywoła totalną grozę. Będzie to oznaczało koniec wszelkich dotychczasowych
relacji i zagładę ludzkości.
To negatywne wyobrażenie
końca świata. A czy istnieje jakaś pozytywna wizja?
Wiara w zaplanowany koniec świata - opisany choćby w Apokalipsie - pociąga
za sobą jednocześnie pocieszające przekonanie, że istnieje ktoś, kto panuje
nad tym wszystkim, co się na tym świecie dzieje. Nie jesteśmy sami,
opuszczeni, istnieje bowiem Boża Opatrzność. Bóg ma pewien plan, nazywany
często historią zbawienia. Zegar tyka, a różne znaki pozwalają nam się
domyślać, jak długo to jeszcze potrwa… Jest tak jak na mityngach
lekkoatletycznych: w czasie biegu długodystansowego wyświetlana jest
informacja ile okrążeń pozostało do końca, a w pewnym momencie słychać
kołatanie dzwonka, ogłaszające, że to ostatnie okrążenie. Gdy zawodnik
usłyszy, wie, że do końca pozostało jeszcze tylko 400 m. Wyobrażenie, o
którym mówimy, zakłada, że jest ktoś, kto dzwoni tym dzwonkiem.
W taki sposób koniec świata
przedstawiały np. objawienia w Fatimie. One również przedstawiają straszliwe
wydarzenia i próby, przez które jedni przejdą pomyślnie, a inni nie. Potem
jednak przyjdzie Chrystus, skończy się ten świat i będzie nowa ziemia i nowe
niebo.
Pierwsi chrześcijanie
myśleli, że to zdarzy się za ich życia, już, teraz.
Byli bardzo entuzjastyczni i
zakochani, bo mocno wierzyli, że spotkali samego Boga. Znaleźli perłę i
gotowi byli oddać wszystko, co mają, żeby ją posiąść. Wierzyli, że Pan Bóg
przyjdzie już na drugi dzień i zabierze ich do siebie. Nie będą musieli się
męczyć z uczonymi w Piśmie, rzymską okupacją i innymi rzeczami tego świata.
Czekali, czekali i nic. Zapewne zastanawiali się, dlaczego Jezus nie
przychodzi? Czy oni coś źle robią, czy coś jest nie tak?
No właśnie, dlaczego?
Doszli do wniosku, że zanim nastąpi
koniec, musi się jeszcze wypełnić pewien plan. Dobrą Nowinę trzeba ogłosić
całemu światu, „do-zbawić" innych. Święty Paweł zaszczepił w chrześcijanach
bardziej uniwersalistyczne myślenie: wszyscy muszą poznać Ewangelię, Żydzi,
Grecy, Rzymianie...
Pierwsi chrześcijanie patrzyli na
koniec świata pozytywnie. Czekali na przyjście Chrystusa w Światłości. W
Apokalipsie nacisk położony jest na to, jaka będzie Nowa Jerozolima: cała ze
złota i drogocennych kamieni, położona nad morzem, „jakby ze szkła", Pan
będzie świecił zamiast słońca, wszelka łza zostanie otarta.
Bardzo lubię proroctwo Izajasza, bo
można w nim odnaleźć ciekawą intuicję: dziecię włoży rękę do nory kobry,
krowa będzie żyła obok niedźwiedzicy, wilk obok baranka (por. Iz 11, 6-8).
To znaczy, że nastąpi koniec relacji opartych na strachu, przemocy, wyzysku,
asymetryczności, nieszczęściu itd. To wizja końca świata nie jako globalnej
katastrofy, ale jako Paruzji - przyjścia Chrystusa; wizja czegoś
doskonałego. Powiedziałbym, że w tym rozumieniu Boży plan jest „spiskiem na
naszą korzyść".
Te dwie wizje końca świata
zawsze współistniały?
Ludzkość od zarania dziejów tworzyła
apokaliptyczne wizje, zarówno w wymiarze religijnym, jak i czysto
fizykalnym. Ludzie mają skłonność do postrzegania groźnych wydarzeń w
kontekście religijnym. Epidemie, trzęsienia ziemi czy huragany były w
przeszłości często odczytywane jako gniew bogów czy kara za grzechy.
„Końce świata" wymyślano jednak nie tylko odwołując się do instynktu
religijnego, ale również do obserwacji pewnych cykli natury…
Jak Majowie?
Wbrew obiegowym opiniom, oni nie
mówili o końcu świata. Majowie w tzw. okresie
klasycznym (V-VIII w. n.e.) mieli obsesję na punkcie kalendarzy i liczb.
Stworzyli Tzolkin, czyli kalendarz, który nam przypomina licznik kilometrów
w samochodzie.
Najdłuższy przewidziany w tym
kalendarzu okres, tzw. bactun, trwa ok. 5125 lat. Dzieli się na okresy
52-letnie, w cyklu 7 dobrych (tzw. nieba) i 13 złych (piekła). Majowie
uważali, że obecny bactun zaczął się ok. 3113 r. p.n.e. a skończy się w 2012
r. n.e. My żyjemy w cyklu 13 piekieł, obecnie jest ostatnie i według Majów
najgorsze. Właściwie, trudno się z tym nie zgodzić, kiedy obserwuje się to,
co się dzieje na świecie. Kiedy zaczęło się piekło? W 1619 r., w czasach
Kartezjusza i mechanicyzmu.
Majowie nie twierdzili jednak, że po
tych 5125 latach nastąpi koniec świata. Uważali, że kiedy skończy się bactun,
wszystko zyska inny wymiar, a bogowie - widzialną postać. Stanie się to 21
grudnia 2012 r. Trzeba jednak zauważyć, że swoich tez nie opierali na
apokaliptycznych spostrzeżeniach, ale na astronomicznych obliczeniach. Majowie
byli świetnymi matematykami i obliczyli, że w 2012 r. powtórzy się taki sam
układ planet, jaki zdarzył się w 3113 r. p.n.e. Nie jestem pewny, czy Majowie
myśleli naszymi kategoriami albo wierzyli w plan istoty wyższej, czy oczekiwali
nagrody i kary…
Niektórzy „pseudonaukowcy", jak np.
Däni-ken, twierdzą, że Majowie byli kosmitami i w pewnym momencie odlecieli
z Ziemi. W ramach swej misji odwiedzają teraz inne planety i dla każdej
napotkanej cywilizacji tworzą taki kalendarz.
Później też nie brakowało
„naukowców", którzy wyliczali, kiedy nastąpi świata.
Takich dat było wiele, szczególną
popularnością cieszyły się te okrągłe: 2000, 1900, 1800. Wtedy pomysły na
koniec świata się mnożyły. Dlaczego? Wbrew swej łacińskiej nazwie (homo
sapiens) ludzie nie są przesadnie racjonalni i często myślą magicznie: 2000
lat minęło, coś zatem musi się zdarzyć. Może się jednak okazać, że
najważniejsze nastąpi w 2011 r. albo w 2023 r. Poza tym istnieją różne
kalendarze, według niektórych jest teraz 5432 r.
W drugiej połowie XX w. wielu ludzi
dało się zwieść obietnicą końca świata. Powstawały sekty - zwłaszcza w USA -
których członkowie wychodzili na wzgórza i czekali na apokalipsę. Co gorsza,
często popełniali zbiorowe samobójstwa. Świadkowie Jehowy podali już kilka
dat końca świata... Woody Allen, stary żydowski ironista, w jednym z filmów
pięknie to podsumował: „Ktoś ogłasza koniec świata, który ma przypaść w
niedzielę, ale potem i tak zawsze w poniedziałek trzeba iść do pracy".
strona 1 2